RUMIŃSKIE OPOWIEŚCI CZ5

Nie ma co czekać, cza pisać, bo to już i nudą zalatuje i skleroza lada moment dopaść może. Pierwszy nocleg w hotelu „One milion stars” zakończył się sukcesem, nikt nie został zjedzony, Czarek miał być heppi ale nogi mu zmarzły i dupa ze szczęścia. (przepraszam z „pełni”). Oki, po rozmrożeniu  żarełka ,   szybkim śniadanku (tą razą z powodu zimna ), spakowaniu mułka – ruszamy na kolejne podboje. A ja zaczynam rozumieć dlaczego nawet  świeżutki Czarek nie skusił nieświeci i nie przyszły na kolację. Zapewne stało się tak, za sprawą tajemniczej mikstury, którą wozilim w plastykowym kanisterku.  Mieszanka beny bez ołowiu,  ale za to z domieszką całej listy różnego rodzaju komponentów typy „E”cologicznych-  jakże podobnej do listy np.: na ketchupach, ciastkach, lub też zupkach łowickich –mimo szczelnie zakręconego korka, śmierdziała  tak bardzo, że każdy misiek, który choćby wynurzył nocha ze swojej gawry – bojąc się o swój narząd powonienia natychmiast zwiewał gdzie pieprz , raki zzimują. okejjjj ?

                Starliśmy się czymać traka, tak, żeby sprawdzić jego przejezdność i poznać wszelkie atrakcje na trasie. Za jakiś czas, trafiliśmy do pięknej dolinki, w której kilka chałup, sypało się ze starości , stare pensjonaty straszyły wyłupionymi oczodołami okien,  co jednak przy bliższym zapoznaniu się z tematem – okazało się, że są to, wszystko nowe, ale opuszczone zabudowania, które mogły spokojnie grać w nocy żywych trupów  albo………. Jestem legendą z W.Smithem.

                Jakby za sprawą wspomnianych filmów, nagle, nie wiadomo skąd pojawił się przed nami DETH HILUX, brudna paskowa poobijana buda, na dwóch sztywnych mostach (Krzyśku sorrki to była 6sta toyota) . No i jak przystało – pognał w tumanie pyłu przed siebie.    Z wrażenia zatkało  nas, tym bardziej,  że w miejscu gdzie był ostry zakręt, „kierowca?” hila nawet nie zdjął nogi z gazu i zniknął ze swoim DETH PROOF HILEM w czeluściach drakulandu. No i jak tu nie wierzyć w bajki J . Gościu, był u siebie i nie raz pokonywał tą trasę, jeżdżąc do strumienie po wodę. Zjazd z zakrętu, na „wprost”, skracał drogę o ponad 50%  – co z tego, że była pod kątem na pewno większym niż 60stopni.

Pozdrowiliśmy Vlada, jak przystało na gości w jego krainie i patataj dalej w drogę. Za którymś tam zakrętem – 3 lub 4tymilości beton naszym oczom ukazał się  cud hydrotechniki – tama/elktrownia wodna, jeszcze nie zakończona, w budowie, nie zalana wodą, wysoka na pewnie z kilkaset metrów – dawała pojęcie czemu w dolinie „death hila”, porzucone hotele, wyciągi narciarskie i cała infrastruktura umierała stojąc. Ogrom przedsięwzięcia , i jego  „wynurzenie się jakby znikąd”  zaskoczył nas dokumentnie. Ani foty , ani słowa nie oddadzą tego widoku, no bo jakże przenieść na kartki (monitor, klawiaturę czy inne stosowane w tym celu nośniki) jeżeli dech masz zaparty, usta (tzw dziub), rozdziawiony i jedyne co możesz wyartykułować to cytat  „Dnia z dnia świra” : dżizas . kóffa, ja pier…. A gdy zrozumiesz, że cała dolina, od strony, z której przyjechaliśmy, – niedługo, jak za dotknięciem czerwonego guzika czy tez czarodziejskiej różdżki pochłoną wody, zalewając wszystko co stanie na ich drodze – to włos się jeży na karku.

Kolejny etap podróży minął nam na niemym rozpamiętywaniu jakże sprzecznych planów  boskich, tworzących cudną dolinę  i planów ludzkich, które zniszczą to dzieło dla kilku      Mgw.

                Dojechaliśmy  do  jakiejś miejscowości, podjechaliśmy po obrok  dla konika garbuska, tzn ON. Tu także n napotkaliśmy LC120 w wydaniu damsko/soft, – to była jedna z tych 6ciu i [powiem  szczerze- gdyby nie właścicielka nawet byśmy jej nie zauważyli. TZN LC120 taka zwykła granatowa ale pani  kierowczyni: aż miło było popatrzeć. Wyeksponowane poduszki powietrzne, wraz  z tuningowanymi zderzakami z terenowym zawieszeniem +2”, do tego lakier cobra/khakimat   dopełniały całości …………………..  opppony, takie eleganckie AT.

Czarek myślisz, że Reńka uwierzy ? Jakby co , to się wytnie J  .              

                Następny   Etap zaplanowany przez Czarka – to szybki przelot w okolice TRANSFOGARSKIEJ. Szybki, czyli naszymi ulubionymi, bocznymi  drogami, w większości szutrami lub nawet gliniankami błotnistymi pokazującymi  Rumunie w zupełnie inny sposób.  Ale o tym w końcowych przypisach.  Na teraz wystarczy spojrzeć na fotkę trakcji . gdzie słupy niemal dotykały ziemi,.

OK , cel jeszcze na dzisiaj – dotrzeć do m. Avrig, gdzie w pensjonacie Casa Florea, nasz dzielny poliglota właśnie zarezerwował nocleg.   Na temat nocnego podróżowania jeszcze napiszę. Teraz tylko 1dno  słowo: „cholerny Bukareszt” – wszędzie na drogowskazach Bukareszt. Nie zależnie skąd i dokąd byś jechał, nie zależnie w jakim kierunku –  zawsze masz słuszny cel przed sobą. W pewnym momencie przed nami   miało być rondo – i obaj zaczęliśmy się zastanawiać jak wybrną z tej sytuacji.

Podczas tranzytowych przelotów przez Rumunię ,  zapamiętałem szczególnie  ciekawe nazwy miast, np.:  poetycka „Kluj nepocia”, czy też „ AlbaWarden” skojarzenia z pierwszą częścią Zabójczej broni”

                Kolejny nocleg, minął szybko – a że, Czarek aż zacierał „ kopytka” na samą myśl, że już za chwileczkę, już za momencik , ujrzymy Fogarasze i wijącą się  na szczytach górskich „Trans trasę” – śniadanie, tankowanie  odbyło się ekspresowo. No i tu trafiliśmy na pierwsze kaprysy aury. Siąpił deszczyk, chmury zasłoniły całą okolicę i nici z  widoków „wjazdow/podjazdowych”. Cóż było  robić, wysokość wskazywana przez GPS,  tunele chroniące przed spadającymi kamieniami, serpentyny i stalowe , pordzewiałe konstrukcje słupów, wszystko spowite mgłą (jak z horrorów) – dawało pole dla wyobraźni. Gdyby ktoś trafił w te rejony – proszę o foto początkowej tablicy info – czy moja naklejka trawers.eu jest jeszcze, czy też poddała się siłą natury.

Dojechaliśmy do najwyższego punktu , – jeziorko, mgła, parking, mgła, tunel, mgła  – tunel i ………………… ponownie jakaś  siła (chyba ta najwyższa ) sprawiła, że chmury i mgły zaczęły zanikać, tworząc widoki tak niesamowite, tak bajeczne, że już zacząłem obawiać się o zdrowie kierownika wycieczki. Myślę, ze gdybym stanowczo nie opeerdzielił i postraszył konfiskatę mienia – do tej pory, byśmy snuli się po transfogarskiej – jak dwa  duchy czy widma wodzące turystki/ów na manowce.

Next atrakszyn – miał być wielki ( jak na tutejsze warunki) wodospad. Ponieważ wiedziałem jaki będzie efekt i ile czasu spędzimy u jego podnóża , tak od niechcenia fociłem skały z których ów wodosobiespadał. Zauważyłem ciekawą rzecz.  – na skale, natura bardzo realnie wyrzeźbiła twarz/pysk nieświecia czyli miśka. Fotki jak fotki- pokazałem Czarkowi i już za 5 min, nasze dwa waleczne serca zadrżały z emocji. Poboczem drogi,  biegł na nasze spotkanie, tak ze 3stu kilogramowy niedźwiadek.  Lekko skołowany opakowaniem (widać w tych stronach konserwy mają inny kształt, i dwie osoby w zestawie to norma, o tyle ten duży napis z przodu –ISUZU- nie bardzo konweniował, bardziej pasowałby „KRAKUS”). W każdym razie przeświadczony, że: „śniadanie podano”. Ten król europejskich drapieżników, mimo, ze rozbisurmaniony przez turystów wykazał choć trochę inicjatywy (podbiegł do nas) – ale następny okazał się totalnym olewaczem. Do tego stopnia przyzwyczajony do ludzi oraz związanymi z  ich obecnością kanapkami – czyli slow foodami,  że ten  bezczel otworzył sonie bufet na przydrożnej barierze, oparł pysk na górnej blasze a nogi wywalił  pod do0lną – w ten sposób robiąc wyłącznie głupie miny – dorabiał sobie do  renty.

                I w tym właśnie miejscu aż prosiło by się o zakończenie rozdziału- i tym optymistycznym akcentem,,,,,,,,,,,, ale  NIE,  No po  prostu, było by to popełnieniem  totalnego nietaktu, wobec ukazującego się z za zakrętu obiektu zupełnie jak z gwiezdnych wojen, czy tez startreka – dopieszczonego wielkim napisem, ikoną nowoczesnego surrealizmu, reklamy wizualnej – coś na miarę Peugeota 206 powieszonego  na 8mym piętrze biurowca w Warszawie (Gumiś, mówi to Panu coś ? 😉 ).

Na zaporze wodnej wymalowano CERESIT –  w pewnej chwili pomyślałem sobie , ze być może chodzi tu o błędnie przetłumaczone nazwisko przywódcy  Nikołaj Czauczesku – bo do tej pory, tylko on miał na tyle odwagi, pomysłowości a przy tym charyzmy, żeby wybudować  coś tak nie pojętego jak DRUM trasnfogarska  – i tylko on wiedział, ze straty w ludziach, będą ogromne – ale jako ojciec narodu, budowniczy socjalizmu i świetlistej przyszłości kraju – był gotów je zaakceptować.  – ccytat kombinowany – z czego??

                W każdym razie sama tama J wywoływała całą masę przeróżnych odczuć, coś na kształt tej maramureskiej więc nie będę ponownie ochał i achał- odsyłam do fotek. W przypadku tej konstrukcji zainteresowały nas  dwa wykute w skale tunele. Jeden dłuższy, na trasie przelotowej i drugi  boczny (oczywiście tego drugiego, 😉  jako  pierwszego postanowiliśmy zdobyć) Tunel ten z prawej , wykuty w litej skale, pozostawiony sobie, straszył tajemnicą „szyfru marabuta”, – nawierzchnia pozostawiona tak jak ją wykonały młoty pneumatyczne, nierówna i bardzo porowata. Oświetlenie śladowe,   ale musiało wystarczyć. Przejazd dla jednego samochodu  J.  Za tunelem widok na jezioro, dalej zapewne biuro obsługi tamy zlokalizowane a jakże w paskudnych kontenerach (zapewne sponsorował je CERESIT  😉 ) Nasilający szum spadającej z wysokości wody , sugerował obecność wodospadu –oczywiście  zasłaniały go kontenery.  Cóż praca przy zaporze jest wyjątkowo stresująca a szum wody uspokaja – J .

Zawrotka i ponownie tunelem, wyjechaliśmy i wjechaliśmy do drugiego tunelu aby przedostać się na drugą stronę masywu skalnego.    

                Ale co przeżyliśmy i widzieliśmy część kolejna Wam opowie.

Następny rozdział pt:

„Dzidzi i Czarkowe pomysły, zagubiona w chmurach Strategica i niemieckie załogi oraz Transalpina i co z tego wynikło”

Dodaj komentarz