Rumuńskie opowieści cz vi

„Dzidzia i Czarkowe pomysły, zagubiona w chmurach Strategica i niemieckie załogi oraz Transalpina i co z tego wynikło”

Po opuszczeniu skalnych tuneli, ponownie zaczęliśmy szukać noclegu w bookingcomie , w pobliżu wjazdu na trasę wojskową strategicę – jakoś  ufając  Bookinkowi znaleźliśmy  nocleg nad jeziorem  w fajnym pensjone. Tu dotarliśmy jeszcze za widoku. Niestety, pensjone może i   bella ale ponieważ byliśmy „po sezonie i przed” to drzwi zamknięte na głucho. Zaczęliśmy zastanaw iać się co dalej. Czarek wpadł na jedyny rozsądny pomysł – pytać w najbliższym sklepie. Jak wszyscy wiedzą , najlepiej poinformowane są ( oczywiście poza sekretarkami w dziekanacie )   sklepowe.   się, że Pan Bóg jednak czuwa nad nami, albowiem  kunok garbunok zaparkowany był vis’a’vis Pensjonatu u Dzidzi.  I wtedy właśnie poznałem tą drugą stronę, bardziej mroczną. DZIDZIA   a właściwie Dzidzi zamiast widzianej oczami wyobraźni Czezarego Cz – biuściastej, blondyny okazał się…………. postawmy, barczysty, wąsiasty Rumun, biegle władający j. angielskim „biznesmen”. Oczywiście nie był to żaden japiszon w obcisłym garniturku i mokasynach ale prawdziwy  miejscowy znawca potrzeb turystów. A przecież ta miejscowość „Malaja” żyła z turystyki.  I tak , nie bacząc, że już po sezonie i dopiero co wrócił z Bukaresztu, że trzeba napalić w piecu aby ogrzać wymrożone pokoje, wodę – bez wahania odnalazł nas w miasteczku i zaproponował nocleg. Pokoje co prawda rustykalne wyposażone jedynie w  łoża małżeńskie ( ale jakby co oferował deskę  J  ), zimno jak w psiarni ale co tam – woda bieżąca i prysznic przekonały nas do noclegu. Na zapytanie, o ew. kolację , nasz już od tej pory ulubiony Rumun , wykonał 1eden telefon, typu:” Siarra i wszystko jasne”. Zostaliśmy zaproszeni do jego pizzerii no , na co? Offkors na super wypasioną „rumenianapizzea” ze wszystkimi dodatkami, – wielkość „będzie pan zadowolony” – patrz foty. A że specjalnie dla nas powstawały dwie pizze – dlatego przeprasza ale pracownica musi nagrzać piec, więc dał nam czas na odświeżenie i za ½ godziny zaprasza na kolację. Do pizzy, wesoła kelnerka zaproponowała Cotnar – miejscowe winko, w wersji półsłodkiej, idealnie pasujące do pizzy. Pod czas konsumpcji, przy rozmowie o niczym – ze zdziwieniem zauważyliśmy że nie mamy pojęcia jak w języku Vladów mówi się dziękuje. Wymowa „multumestc” nie  bałdzo nam pasowała , więc poprosiliśmy  o jakiś „lokalny” zamiennik. A że Rumunia historycznie bliska jest ROMAnii to lepiej  brzmi i pasuje „Grazie”. Gdy już większa część pizzy  była za nami  a i cotnar  się kończył nasz czujny gospodarz zaproponował nam swojskie „czarne wino” – coś ala polskie, winogronowe pędzone na strychu. No i to słynne „po małym kieliszeczku” w wydaniu Dzidziego  – to był taki stakańczyk 0,8l.  gdy mieliśmy już naprawdę wesoło pod czapkami – i usłyszeliśmy a może byśmy „zdegustowali” palianki, zapaliły się  nam kontrolki rezerwy i check engine.  Wylewnie (bardziej by pasowało bełkotliwie) podziękowaliśmy gospodarzowi za kolację i dziarskim krokiem ( szła dzieweczka do laseczka), przy wtórze psów pomaszerowaliśmy na kwaterę (2gi dom po prawej czyli około 50m) – a nam zeszła się godzina J .

Zapewne, stale mająca nad nami pieczę opaczność to sprawiła,  ze następne wspomnienia, to mroźny poranek na tarasie i Czarek pochrapujący w zupełnie innym pokoju niż nasz nr3. Nie będę rozpisywał się  na temat śniadania  czy psa Dzidziego, który :”dont like strengers end neighbors” – ale zmienił zdanie   (pies nie Dzidzi ) po zjedzeniu około 0,5 kg, szynki natura w plastrach- wprost z Auchana  J .

Nasz ulubiony Rumun, zaproponował przed wyjazdem po kubku kawy z expressu oraz zajebistym dopiero co wyjętym z pieca , ciastkiem drożdżowym z jabłkiem. Kurcze, nawet pisząc, pociekła mi ślinka. Na dodatek kawa – prima sort – do kupienia tylko w 3ech krajach – Rumunia, Albania i Włochy.

                Z trudem opuściliśmy gościnne progi miasteczka Malaja, objadając się ciastkami kupionymi na drogę udaliśmy się na poszukiwania tajemniczego w opisie wjazdu na  Strategikę.  Może w tym momencie dodam o co kaman z tą strategiką – jest to  droga wybudowana przez  reżim Nikolaje mająca łączyć ze sobą dwie części kraju i umożliwiać szybkie przerzucenie wojsk w kierunku alp transylwańskich. Trasa nie tak wymagająca ani terenowa ale widoki, które oferuje są naprawdę warte przejechania tych 50km (jeśli dobrze pamiętam).

Pierwszy wjazd okazał się  zbyt trudny, śliski i w czasie deszczowej pogody nie  do podjechania (tak właśnie określił ten odcinek Miszkaglosrozsądku. Natomiast kolejny, mimo, że w pierwsze chwili ciut kamienisty, stromy i mokry – ale jak wcześniej pisałem – musieliśmy go pokonać.

                Wystarczyło wjechać, czy ja wiem, pierwsze 500m, pokonać pierwszy zakręt aby Czezaremu ponownie zaświeciły się w oczach (ponieważ ten reportaż czytają  różne osoby, dostępny jest całą dobę, poza  tym może zawierać  sceny nieodpowiednie dla młodszych dzieci oraz światło stroboskopowe), fotowidokoku…..wiki – jakby to ujęła pani Beger. Ale w tym przypadku zgadzam się  w 100%. Tylko  o ile Czarek może się zachwycać widokami, bajkową wręcz aranżacją, scenografią powtarzając  w kółko ale jazda, ale bajka   ale ALA,  o tyle, mój tekst nie powinien zawierać co 2gie słowo powtórzeń: fajne, cudne, piękne…………………………… W każdym razie trafiliśmy do lasu wiedźm, które zwabiały  do siebie podróżnych,  polaną i lasem na których kolory NIE mieszały się ze sobą ale układały w trzy pasy – sinoszary, ciemno zielony i jasnozielony. Na skraju polany stała sobie chata, otulona mgłą. Z czarnego komina, wydobywał się płożąc po czarnym dachu,  czarny, gęsty, dym.  W oddali, było słychać szum drzew, przez które, co jakiś czas przedzierały się  słabe okrzyki Jasia i Małgosi. W tym momencie, obaj  wykonaliśmy szybki spojrzenie na zegarki  i zacytowaliśmy Eddiego Murphy z Gliniarza z Beverly Hill’s   – „dosyć tych pierdół, czas na zwiedzanie”.  Podjazd pod górę zajął  nam może z 15 sek. I tu kolejna atrakcja – zima, śnieg padający na różne sposoby, mgła i chmury…. Troszkę nas to zaniepokoiło. Droga, którą każdy jechał jak chciał, tzn jak mu pasowało – miała szerokość niezłego hajłeja, – wyjeżdżone  w  śniegu i błocku ślady zupełnie ginęły w chmurach. Gdyby nie GPSY, dawno byśmy stracili w tej mgle kierunek- a wtedy, kto wie co by się stało.  J J

                Nagle, w chmurach, czy też we mgle zobaczyliśmy nikłe ogniki. Wodziły one na manowce, sprowadzając podróżnych  wprost na bagna. Ogniki te powoli, jakby nie pewnie zaczęły zbliżać się w naszym kierunku, wydając przy tym znane nam odgłosy, jakby pracującego na wysokich orotach silnika syrenki??? Ramtttttttaaaatam, rammmtttttattaatram – tylko skąd tu syrenka.? Po kilku chwilach sytuacja się wyjaśniła – podjechali do nas sympatyczni rumuńscy offroderzy – swoim autem na wypasie, Auto Union, Dkw Munga – oczywiście w oryginale, z dwusuwowym silnikiem i zadaszona plandeką , oczywiście dla  wygody – bez drzwi. ( Lutku, pamiętasz   te czasy gazików w wersjach soft lub bikini, i nas wierzących w niezabitność GAZów, …………….. „ale to już było i nie wróci więcej” jak śpiewała Marylka R.) . A z jakim to problemem podjechali do nas rumuńscy „brathers in mud”. Po chwili konwersacji – oczywiście Czarkowej – okazało się, że w tej mgle zagubiły się prowadzone  przez nich załogi niemieckie.  Oczywiście obiecaliśmy jakby co, wszelką dostępną  przez nas pomoc, która na szczęście, już za kilka minut okazała się zbędna. I ponownie przypomniały się dawne czasy, gdy podczas rajdu M     UNCHEN-BRESLAU, Niemcy jadący wg rbooka, potrafili wyjeżdżać z każdej strony skrzyżowania. W tym przypadku było niemal identycznie : z prawej pojawił się  cherokee xj, z lewej wyskoczyły dwa Iltisy a z przeciwka kolejna Munga. Machnięcie ręką na pożegnanie  i dalej w drogę. W między czasie przestało śnieżyć, chmury i mgły się podniosły lub opadły a i nam, na samo wspomnienie zagubienia klientów chciało się  śmiać i poprawiły się humory także.

Czarek Cz z tego ubawu, połączonego z poprawą pogody , tak się rozanielił, że zamiast patrzyć na drogę, bujał w niebieskich obłokach i …………………. wpakował nas w jedną, jedyną dziurę wypłukaną przez wodę spływającą z gór i widoczną   z  daleka  !!!  Omal nie położył Maxa na boku, ze   zdziwieniem pytając co się dzieje?  Czemu moje (pilota) lusterko niemal dotyka ziemi?????????????? Na szczęście udało się wyjechać z ziemnopiaszczystej pułapki – dzięki zaangażowaniu, ofiarności i umiejętności a także siły mięśni coodrivera (pilota) czyli moim. Podparłem naszą lodówkę i po zapięciu napędu 4  L – powolutku, bez kopania kołami, za obiecaną miarkę owsa – dzielny Konik Garbusek dziarsko wyjechał na równą drogę.

Dalszy ciąg „Strategiki”,  upłynął nam już na bezpiecznym podziwianiu widoków, rozmów o wymarzonych terenówkach, oraz obgadywaniu i obrabianiu „d” naszym  serdecznym przyjaciołom. W pewnym momencie z zakrętu wyłoniły się dwa Land Rovery. Niby nic dziwnego  bo to przecież kultowe autka i nawet te dwa egzemplarze – jeden to NEW DEFENDER,  w Polsce jeszcze ciągle na zapisy, A druga to zaokrąglona , również  nowość z pod znaku zielonego jajka – DISCOVERY 2021 – nie robiły takiego wrażenia  jak ich załogi. Kierowcy,  w odprasowanych koszulach, kamizelkach typu garniturowego do tego oczywiście pod krawatami  i ich pilotko/pasażerki w sukienkach typu koktajlowego, w naszyjnikach i zapewne w szpilkach typu „LeBouton”- a przynajmniej tak sobie wyobrażaliśmy  J .

                Od pewnego już czasu, podziwialiśmy ogromne i wyjątkowo piękne pasmo górskie – ciągnące się po naszej lewej stronie, ocienione stoki północne. Monumentalne szczyty, zaśnieżone doliny i pełnia zimy po tamtej stronie – kontrastowały z jesienną, żółcią i złotem oblanej słońcem położonej na południowych stokach  strategiki.

                Ale to był masyw Alp Transylwańskich – stąd nazwa Transalpina !!. 2dwie z 3ech wymarzonych przez Czarka tras – za nami – i teraz kolejna decyzja, co dalej ?  Właśnie dotarliśmy,  do wjazdu na Alpinę, czasu mamy jeszcze trochę, pogoda znośna, chociaż śnieg pada, temperatura na zewnątrz oscylowała w okolicy + 0, wiec decyzja zapada- w lewo. Tzn jedziemy alpiną do oporu, gdy dojedziemy do wjazdu spróbujemy coś wy..ciorbać miejscowego, i w tył na lewo  ponownie aż na drugi koniec tranalpiny.  Jak postanowiliśmy, tak i zaczęliśmy realizacje………. . Zima w pełni, śnieg aż miło, opady zaczęły się zagęszczać a trasa , ze w Polsce ze świecą …………. . Wysokość ze 2500 m.n.pm. a czarna mimo śniegu, zjazdy aż miło , kąty dochodzące do 40%, zakręty i serpentyny, po 180st, i pustka, samochodów 3szt na trasie, i ciężarówka , którą przepuściliśmy i to wszystkie. Po około  30min, na trasie pojawiły się znaki drogowe  ostrzegające o spadających odłamkach skalnych.

                Fizycznie, te odłamki leżały na drodze, na obu jej pasach ruchu a ślady na asfalcie, mówiły, ze gdybyśmy przejeżdżali 5 min wcześniej to kilka z nich miało szansę na wymianę silnika  w D-maxie,  ew zabranie do Warszawy , na tylnej kanapie ze świeżo wykonanym  szyberdachem. No i ponowne ahy ochy, foty, widoki, zachwyty i wywalone gały z wrażenia. Fotki Czarka pokazują drogę, jej kształty, zakręty, ułożenie i super widoki. Polecam – oglądajcie bo warto. Zorka pięć z obiektywem Zeissa aż furczała przy zmianie ustawień.

                Gdy już było blisko początku, zauważyliśmy barierę drogową stojącą i zamykającą pas pod górę. Ot siurprajs, DRUM była zamknięta. Ten ciężarowy samochód pozabierał   cały handel obwoźny i zamknął transalpinę.   L – cóż było robić. Nie udało się  dotrzeć do końca czyli początku – ale widać los tak chciał.

I to jest bardzo dobry moment na zakończenie kolejnego rozdziału.  

ALE bez obaw, cdn.

Next edyszyn:

„Opowieści z Rumuni,

Wilkołaki i Dracule vs Wiedźmy i Wiedźminy…..

Czyli drogowskazy  w środku puszczy i śniegi po pachy”

Dodaj komentarz