Rumunia bez wampirów cz. III


Czyli tak:

Jesteśmy w Rumunii…….

Wehikuł czasu Ryśka Ridla  rozbrzmiewający  w naszym Isuzu –  sprawił, że:

– jest ciemna noc, pada jakaś mżawka, chłodno, głodno i do Sapanty daleko. Tzn  w jej okolicach  planowaliśmy pierwsze campo/spanie (na dziko  ale w obrębie jakiejś tam cywilizacji- tak dla zorientowania się czy to prawda co mówią o gościnności Rumunów, Romów i ………. Niedźwiedzi zwanych dalej „nieświeciami”. Jednak gdy po wpisaniu w mapy wujka – drogę szybką i cel  – maszyna losująca obwieściła,  że przybędziemy za około 2 godz. A do pokonania mamy jeszcze ponad 90 km. Na zegarkach była już godz 21.00 ( tylko, kurcze wg jakiego czasu ?) czyli komu w drogę temu ciasto.

 I tu mała dygresja – 

Moje oczy obecnie rejestrują całą masę rozbłysków , czy też kolorowych rozgwiazdek lamp samochodów nadjeżdżających z przeciwka a Czarek jakby nic, prze swoim D-maxem jakby w dzień biały…. Ale mu zazdroszczę ………

Jednak już nie długo okaże się,  że  wcale nie będzie tak ławo.: jeden z przejazdów kolejowych wybija ISUZU, w lot koszący, tak, że wszystkie koła, łącznie z zapasowym 😉 tracą kontakt z podłożem. Minięta w locie DACIA  MCV, omal nie przyprawia nas o zawał a „perlisty pot momentalnie skrapia nasze czoła”- lądowanie na Małysza to już zwykła formalność.  Jakieś 30km od Sapanty – to cała masa zakrętów, serpentyn, zjazdów i podjazdów, – ponownie lekki deszczyk, i marznąca mżawka. Miło nie jest , tym bardziej, że kontem oka zauważam, jak Czarusiowi zaczynają kleić się oczy i jak nic łapie go śpioch. Cóż było robić – szybkie zatrzymanie, montaż wykałaczek a.la Jaś Fasola i dalej w drogę – zastosowane wykałaczki , najnowszej generacji  „lajke Bosch” – ( Audycja zawiera lokowanie produktu).

Uff – drogowskaz Sapanta , huuuuurra – dojechaliśmy – cali i zdrowi. Co prawda tu mamy kolejnego zgryza – nie wiemy gdzie nocowanie „na dziko” jakieś pole namiotowe  czy cóś – no i jak to w górach – przymrozki i szron, nie zachęcały do spania pod płótnem.

            Tajne informacje od dobrego ducha ze 100lycy, ratują nas przed odmrożeniem sobie 4ech liter.   W pensjonacie  „Complex Pastravul”, na hasło „pozdrowienia od Romka i Krzyśka z Warszawy” – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, o godzinie 26.98 tj 23.45 sympatyczne dziewczę,  otworzyła dla nas pokój kat lux.  Informując, z uśmiechem na twarzy, że śniadanie podawane jest od godz. 9,00.

            Poranne pianie kurów, ryk nieświeci na rykowisku oraz dochodzące z cerkiewnej wieży śpiewo/modły popa obudziły nas już o…. 8.30.(od teraz ustalamy -czas miejscowy staje się jedynym obowiązującym w obecnej czasoopowiadanioprzestreni). Także szybki prysznic, potem śniadanko i zaczynamy rumuńską przygodę. Z radością na pyskach, zauważamy znajomą naklejkę na drzwiach do jadłodajni, a nasze uszy pieści muzyka jaką wydają znane wszystkim offroaderom simexy. A że ten charakterystyczny poświst słychać praktycznie co kilka minut, zaczynamy zastanawiać się czy to jakiś rajd odbywa się  w okolicy. Ale nie, ALE NIE – tu po prostu wszystkie samochody używają tych opon. Jeepy, Patrole, Suzuki, L200, wszelkiej maści pickupy czy nawet Dacie Dustery  ( -żart- do dusterfow nie było rozmiarów ) na pierwszy montaż, mają wybór – simexy albo simexy.

            Kolejna dykteryjka – w Rumuni samochody terenowe w 99,9% procentach służą do pracy, a spotkaliśmy tam prawie cały przekrój samochodowej braci terenowej, z    rejonizacją , która wywoływała chęć stworzenia jakiegoś compendium wiedzy typu: marka samochodu – kraina geograficzna – albo jakoś tak.

            Krzychu Kylonie – kiszka, przez cały pobyt, mimo usilnych starań Toyoty znaleźliśmy tylko 5 szt – z czego jedna w Sapancie (zgaduj zgadula gdzie ? ), 3 woziły się 120tki – blondi i to na oponach AT L. No i ta jedna, jedyna na szlaku – nazwijmy go „drakulenlandcumoturaen trakt” – ,mam  nadzieję , że na którejś focie będzie widoczna, wiekowa, spracowana  hzjotka43. (tak mi się wydaje, że dobrze rozszyfrowałem szyfra – Czarek Cze – cały w skowronkach tylko westchnął „O DŻIZAS” i wkleił Isuzu w trawers,  omal na środku wsi, ze wstydem dopinał reduktor, gdyż mój wzrok mówił :”sam się wkleiłeś to sam się ……… wyklej”.

NO dobra wracamy do turystyki.

Sapanta, mistyczna miejscowość, gdzie śmierć to dopiero początek, gdzie znajduje się znana chyba wszystkim obieżyświatom „wesoła nekropolia” , kawałek świata, który po prostu TRZEBA  obejrzeć, przyswoić i poczuć. Cóż z tego ze jest to placyk po środku miejscowości,  cóż z tego że wszędzie kwitnie handel typu pańska skórka czy „pyzy gorące pyzy” – dobrze, że nie wołają tu w ojczystym języku :”Ciorba…….. hot” – cóż z tego, że ilość jakże paskudnych napowietrznych kabli elektrycznych czy telefonicznych uniemożliwia zrobienie fajnej fotki, cóż z tego – bo gdy mijasz bramę cmentarza, wszystkie durne dźwięki nikną, zostają z tyłu, takie ciche i nie istotne. Przyglądasz się grobom, tym jakże specyficznym „pomnikom” ludzkiej codzienności, pracy, trudu i co dziwne-nazwa Wesoły cmentarz jakoś tu nie pasuje – dla mnie będzie to błękitny lub niebiański cmentarz. Aby dopełnić mistycyzmu tego miejsca, nagle zaczynają wznosić się z pięknej wieży cerkiewnej,  wprost ku niebu, modły- zaspiew jakiegoś popa i już tak będą słyszalne aż do……

Dla mnie jest to pewniak: w moich podróżach, klimat miejsca, nastrój i mistycyzm otoczenia, widok na przepiękne góry w tle, sprawiają, że długo, będzie to pierwsze miejsce „naj” na mojej liście: co trzeba zobaczyć i poczuć” – o jakże się wtedy myliłem.

Ale nie wyprzedzajmy wypadków J

Dodaj komentarz