RUMUNIA BEZ WAMPIRÓW.
Cz I
Od wielu, wielu lat,…………….
Od czasów gdy słońce było bogiem…….
Od pamiętnych „wypadów” z Zetorem, na „Kozackie wertepy”…………..
potem z kumplami coroczne „wakacje” na połoninach, stepach i w górach Ukrainy, zaczęły powoli się przejadać.
Po każdym powrocie, syci orki, błota po klamki, rwących strumieni, kamienistych rzek, palonych wciągarek, zrywanych taśm asekuracyjnych, przepraw „drogami” które widział tylko Siwy, ognisk do rana , „planowania planów” -zaczynało się snucie marzeń o kolejnych podróżach i krajach do zwiedzenia, zdobycia.
Gdy po raz kolejny zaskoczony obcą, zmęczoną twarzą pojawiającą się rano w lustrze, uświadamiałem sobie, zwiększające się z dnia na dzień ograniczenia chorobowe. Plamka żółta stwierdziła, że ma mnie w nosie i chce być „szara”, gdy podstawowym daniem od którego zaczynam dzień jest 125 mg Nakomu, i bez zapasu tej żółtej „weź pigułki”- nie mam co wychodzić z domu, że każdy wyjazd 70km na działkę staje się ekspedycją na miarę zdobycia bieguna piechotą – pomyślałem : teraz albo nigdy.
I właśnie wtedy, stał się cud – Czarek stwierdził, że ma kryzys wieku średniego – rzucił pracę, kupił czerwone porsche cabrio – żonę z dziećmi wywiózł do Chorwacji , i …………….. zaczął się nudzić.
Porsche przerobił na „kampera” Isuzu D-max i zaczęło się knucie – a może by tak wreszcie zrealizować marzenia o zwiedzeniu ……………..Rumunii? Kraj, który od dawna w naszych planach z różnych względów nieosiągalny – nagle stał na wyciągnięcie ręki. No bo czemu nie ? : ja – rencista( bardzo proszę o nie myleniu z rentierem) , starszy pan, bez obowiązku świadczenia pracy, – z kiepskim wzrokiem – dzięki temu praktycznie nie widząc wybranej przez Czarka drogi – nie oponowałem gdy nasze ISUZU ślizgało się na ośnieżonych stokach „Strategicki” – pilot idealny.
Czarek – również bardziej bezrobotny – niż rentier – nie wiem co naobiecywał Reńce ( pewnie 3 tygodnie na lazurowym wybrzeżu J , czy też nastraszył – grunt, że w poniedziałek decyzja zapadła- w piątek ruszamy.
I tu zaczęła się zabawa oraz schody.
Isuzu wymagało dopieszczenia elektryki – skończyło się tym , ze kierunkowskazy mrugały jak chciały, przetwornica działała gdy się ją ładnie prosiło , ale jak wszyscy wiecie co to dla nas – jak będzie potrzeba to się poprawi.
Kolejny problem to okazało się, że samochód terenowy jakim bez wątpienia jest d-max – w konfiguracji z zabudową lodziarza, nie posiada koła zapasowego !!!!!.
Cóż było robić, nasza lodziarka została doposażona w zapas od mojego Pajero. 2wie godziny prac ręcznych i zapas został podwieszony w przeznaczonym do tego miejscu. – gdzie do dzisiaj sobie wygodnie podróżuje. Oczywiście to czy koła są zamienne i w ogóle zapas pasuje – mięliśmy sprawdzić gdy zajdzie taka potrzeba lub konieczność. W sumie morale skoczyło o 99,9 % – mamy zapas.
Czas szybko zasuwa i nie wiele zostaje go na przemyślenia czy logiczne działania.
W pewnym momencie, obaj stwierdziliśmy , że skoro jedziemy we 2óch – to jako rozsądni, poważni panowie – jedziemy na totalną turystykę , na zwiedzanie PO ASFALTACH – tylko, że poza kultowym, wesołym cmentarzem ( którego lokalizację znaliśmy w przybliżeniu ), to praktycznie nie mamy żądnych traków do innych atrakcji.
I tu pojawia się nasz przyjaciel, Romek- który Rumunię zna jak siedzenie swojego motocykla, Romek, który już kiedyś ratował nasze dupska w dużo trudniejszej sytuacji !
Po kilku telefonach do Globa , po kilku emilach z Romkiem – mieliśmy chytry plan – „jak w tydzień” objechać jesienną Rumunię.
Ale o tym już w części drugiej J